• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Przyziemny Ikar VI

wiersze z lat dziewięćdziesiątych

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Przyziemny Ikar VI Maciej Zbigniew Świątek...

Maciej Zbigniew Świątek

 

Mgnienie

 

Widzę jej oczy trochę skośne,

wypukłych powiek kształt łagodny

pod brwi klasycznym rzymskim mostem,

gdzie barbarzyńca się rozmodlił.

 

Niewiele więcej,potok płynie

mijają rzeki nieustannie

i nieuchronnie zapominam,

co kiedyś było tak zwyczajne.

 

Nikną na ścianach dawne freski,

płowieją barwy niegdyś żywe,

mówię już o niej w czasie przeszłym,

jeżeli mówić chcę prawdziwie.

 

Tak wokół pustka się pogłębia,

na miejsce wolne chętnych nie ma,

a pocztowego lot gołębia

w czasu zagubił się przestrzeniach.

 

Lecz ten błysk w oku,jedno mgnienie,

tkwi wciąż głęboko i nie mija,

jak niespokojne ukojenie,

jakby wieczności bliska chwila.

 

 

Obok lepszego świata

 

Ten lepszy świat przechodzi obok,

sam wiem,nie nadaję się do niego,

to nawet nie to,że tam schludnie i drogo,

tylko jakoś inaczej zawsze widziałem niebo.

 

Klasyczne barokowe anioły

spychały mnie w mrok średniowiecza,

nie odradzałem się,pełne kościoły

tylko pustkę mogły mi obiecać.

 

Tylu w nich było bogów ilu ludzi,

ja nie umiałem odnaleźć swojego,

bezbożnik - mówili - a ja bogów cudzych

mieć nie chciałem w pierwszym szeregu.

 

Dotknięty obojętnie ustami kamieni

płacę za bluźnierstwa,których nie rozumiem,

królestwa,których szukam, widać są z tej ziemi…

A może właśnie nie ma nie z tej ziemi królestw?

 

Z dala od piękna

 

Z dala od piękna, w oczach nie mam siły

zamkniętych rozdziałów nieskończonych pieśni,

nie ślepnę na powaby, co twarz rozpieściły

dotykiem skrzydlatym, aż nazbyt boleśnie.

 

Nie patrzę już w mroczną jasność doskonałych

marzeń wielkoludów skarlałych od pracy,

i miękkość tak leniwą przezroczystych tkanin,

której prządkom sennym nie umiem wybaczyć.

 

Odwracam od lśnienia myśl uległą zdradzie,

matowieję w prawdę nagłych odczarowań,

w nieproporcjonalnie równanym układzie

pozostaję szorstką, zsupłaną osnową.

 

Wciąż na pokuszenie wodzony, odchodzę

w nieprzyjaznych zgrzytów szyderczą ironię

i świat zanurzony w wiecznej niepogodzie,

której częścią jestem doprawdy bezwolnie.

 

 

Tropiciel

 

Wędruję ptasim,lekkoskrzydłym śladem

ponad zielenią trawy tak młodej,

że jej naiwność ma tę odwagę,

która się w niebo wznosi jak ogień.

 

Tropię odwiecznych marzeń proroków,

cuda niespełnień,ucieczkę światów,

snów łopocący trwożnie niepokój

i niewidzialność samego szlaku.

 

Słoneczna wolność ma oczy ciche,

pełne mądrości sfinksów królewskich

i porwać umie jak święty wicher

w jeszcze nieznaną,zakrytą przestrzeń.

 

Zawsze tak blisko skrzydła i światła

jak szczęścia,które mgliste i lekkie,

jestem jak niebo mielący wiatrak

na pył obłoków,tęsknot i westchnień.

 

 

Czułość

 

Czułość jasna,jasna jak miękkie

pochylenie nad tobą,nad twarzą senną,

nad pamięcią lat,które tęsknią

do rozmów cichych,pełnych tajemnic,

 

ukoiła mnie,jak westchnienie maja

miłości dawnej,wspomnienie wiosny,

która jabłoniami przemijała

w dojrzałość drzew mchem porosłych.

 

Wsłuchałem się w nią,w przebaczenie

niespełnionych obietnic,w słowa pełne

przyszłości,pod której brzemieniem

ugięły się stoły radośnie weselne.

 

Nieczęsto bywają takie chwile,

na palcach podchodzę do nowego słońca,

objęła mnie ramionami za szyję

młodość jak córka ojca.

 

 

Na moście

 

Na moście, przez który niepodobna przejść

bez zawrotu świata, aż do nieprzytomnej

ucieczki galaktyk poza wszelki sens,

zapatrzony w wodę stoję nie pozornie.

 

Mniejszy od nadziei, na przęśle wygiętym

w przestrzeń nieobjętą czasu ramionami,

jestem rzeczywisty jak blade okręty

i statek kosmicznie, bezkreśnie pijany.

 

W bezwład samobójczej tęsknoty wpatrzony,

wbrew sile ciążenia w dno wbitego nieba,

nie umiem i nie chcę potworom się skłonić,

co cierpliwe leżą po obydwu brzegach.

 

Zawsze sztuczne światła wieczoru płowieją

w grzywy fal spiętrzone niejasnej poświaty,

i prawdę chcą wyrwać zbyt mądrym kamieniom,

na których wspierają niemądre się światy.

 

W tajemnicy mostu nie biorę udziału,

jestem przypadkowym, spóźnionym przechodniem

który cieniem tylko dotknął ideału

i bardziej niż zwykle poczuł się samotnie.

 

 

Miasto Syren 95

 

Na kamiennej plaży dopala się lato

jak skóra sennej,leniwej dziewczyny,

której brąz syrenim dźwięczy poematem

o tym mieście,którego burzą się ruiny.

 

Miasto syren wabiących śpiewem do podziemi,

w labirynty kanałów minotaurów pełne,

w których rwą się nitki pamięci i cieni

więcej jest niż w lasach zieleni płomiennej.

 

Z woskiem w uszach przechodzą wciąż nowi tułacze,

z kamienia na kamień skaczące motyle,

wypełniają ulice splątane przeznaczeń,

milcząco podobni do siebie i syren.

 

I tylko pod sklepem przywiązany szczeniak

rwie smycz ze skowytem szaleńczej tęsknoty,

słysząc ten kamienny,głuchy sens milczenia

i w piwnicy lament zawodzące koty.

 

Miasto promiennych

 

W oburzonych ruinach miasta,które boli,

można jeszcze znaleźć te promienne twarze

ludzi,którzy chodzą w blasku aureoli,

wciąż oddając czego żądali cesarze.

 

Życie wciąż ucieka jak z otwartej rany

krew czasu,co w przeszły niezmiennie się zmienia,

lecz uśmiechy matek promiennie - witamy -

mówią patrząc skośnie w nowe pokolenia.

 

W cieniu tych,po których przepłynęło niebo

kryją się żołnierze i zbroje,i skrzydła

aniołów boskim wiatrem niesionych ku brzegom

wysp szczęśliwych,wprost w statków zatopionych widma.

 

Gdy cesarz był bogiem,Bóg zszedł między ludzi

i nic oprócz Boga z ludzi nie zostało,

prócz promiennych świętych,w których wiarę budzi

fakt,że wiśnie kwitną jak przedtem na biało.

 

 

W stronę nowego Jeruzalem

 

Ponad oczami jest czas,a ponad czasem

niewielkie miejsce na sen i zmieszane

z dniem ostatecznym krew,niebo i piasek

w pełen nadziei następny poranek.

 

Kiedy zasypiam z powszedniego chleba

okruchem słodkim w proszalnej modlitwie,

niebieskie ptaki zaczynają śpiewać

i biała lilia ukojeniem kwitnie.

 

Już mnie nie trwożą brzęk słonecznej tarczy,

jazgot w żelazo okutego tłumu

i łomot butów w nieskończonym marszu

idących równo bohaterskich Hunów.

 

Naiwne światło sączy się powoli

w wieczność cierpliwą,cichą i łagodną,

gdzie biały anioł kroplami gwiazd poi

zwierzęta dzikie uległe jak obłok.

 

Bezludne dni

 

Są dni bezludne bardziej od wysp,

dni czekające na tych Robinsonów,

którzy są w czasie podobni do blizn

po zębach żagli w fale zatopionych.

 

W oczekiwania wpatrzone horyzont

mijają ciszą i mgłą powszedniości,

sól ust spragnionych psim językiem liżąc,

aż do pustynią wybielonej kości.

 

Nie czując bólu,który dawno umilkł,

biegną po śladach fałszywych stygmatów

w drwinę słonecznie zachodzącej kuli,

szukając raju straconych zaświatów.

 

W dni te spoglądam jak w zamknięte oczy,

kogoś kto dawniej otwierał ramiona

i zbawczy chwytam brzeg bezludnej nocy

z pełnym rozpaczy szczęściem Robinsona.

 

 

Pochmurni

 

Warczą chmury postrzępione jak karawany

idące dalej niż wyobrażenia czarnych ptaków,

nad nami warczą - rycerzami pustyni białych

kartek rozrzuconych odciskami piór ulotnego szlaku.

 

Zamieszkali pielgrzymi ślady stóp Norwida,

ustali w wędrówce,osiedli na mieliznach solą,

wietrzeją jak skały zastygłe lat w piramidach,

skruszeni horyzontów ciasną aureolą.

 

Nauczyły się chmury psiego warkotu od samolotów i rakiet,

odszczekują się echem gniewnym i nieodpartym

podkulają ogony kundle zmykając co sił w łapie

do łańcuchów bezpiecznych i czarnych dziur gardeł.

 

Nie pilnujemy już dróg,po bezdrożach nieba

jak wiatr przemykamy bezgłośni i niewidzialni,

mimo warczenia chmur,co się w oczach rozlega

widokiem przyszłych gwiazd i snów polarnych.

 

Ponad naszymi głowami

 

Ponad naszymi głowami gwiazdy układają świat

w mozaiki,których nigdy nie zobaczymy,mali

potykamy się tylko o kamyki i szkiełka,ptaki

prosząc o jedno pożyczone spojrzenie z góry.

 

Tym,którym przypadło wypełnianie przeznaczeń,

kłaniamy się nisko i jeszcze mniejsi tęsknimy

do marzeń o szczytach,na które nie prowadzi

żadna z dróg dostępnych maluczkim i cichym.

 

A co jest ponad gwiazdami ? Nie sięgają tam

nawet nasze najbliższe światłu myśli,wieczność

dusz wybranych dociera tam wyzwolona z praw

rządzących szczególną teorią względności i snów,

 

którymi nawet pewniki wtrącamy w nieoznaczoność.

Czy właśnie tam jest Bóg ? Rzadko bywamy w siódmym

niebie,a i tam nie znajdujemy wiele więcej poza

wiarą tak wszechobecną jak cienie zwątpienia.

 

 

Uczeni poeci

 

Einstein wyznaczył granice materialnego świata,

a Heisenberg wzruszył posady tej bryły.Fizycy

niepewni dziś są tej ziemi,cóż mówić o niebie,

cóż mówić o piekle ? Rachunek nieprawdopodobieństwa

 

zbliża nas do wiary alchemików jak do nieskończoności.

Niezmienne pozostaje to pełne wątpliwości dążenie

do prawdy,doprawdy wielce romantyczne jak na mędrców

szkiełka i oczy.Dialektyczna synteza spełnia się

 

i zjednoczeni uczeni poeci szukają przeciwników

wśród zapiekłych barbarzyńców przeczących ludziom

i schizofreników upierających się przy swoich dogmatach.

Wielu jeszcze cyklopów zagłusza sens hukiem młotów.

 

Wychyleni poza zasady całkowicie wymierne patrzymy

w ułamek niedokładności,ten oczywisty,rzeczywisty cud,

pochylamy głowy naszej niewiedzy z nadzieją na świt

świętości jak wszystko co powszednie niedostrzegalnej.

 

Wśród nowych gwiazd

 

Wygnanym przez Platona poetom,fizycy odebrali gwiazdy,

bezdomni krążą orbitami niezamieszkanych planet,

lub w hermetycznych skafandrach usiłują wypełnić próżnię

nieporadną ludzkością przywiezioną żelaznymi statkami.

 

Zaiste,barbarzyńscy są ci pierwsi autorzy kosmicznych

wierszy,a wieki miną nim z bełkotu niemowlęcych kroków

narodzi się Homer i z zamkniętymi oczami poprowadzi nas

przeciw nowym Trojom i łzom nieznanych dzisiaj Priamów.

 

Kiedy nadejdzie ten moment i achajska horda wtargnie

do rozgwieżdżonego pożarami miasta,powitają ich niemi

profeci przemyceni w brzuchu pegaza,wygnańcy,którzy

kluczem mądrości odrzuconych otworzyli niezdobyte bramy.

 

My tu jesteśmy - powiedzą chropawo,głosami nienawykłymi

do rozmów,pełnymi nigdy niezrozumianego drżenia,muzyką

pieśni i modlitw niewysłuchanych,ciszą oczekiwania na

zwycięską armię i współczuciem dla ginącego w mroku Ilionu.

 

 

Wieczny Odyseusz

 

Nie bliżej mi dziś do gwiazd,niż wtedy,gdy wyruszałem

znikąd w przestrzeń nieodkrytą,pełną oczekiwań i tęsknot.

Nie bliżej mi dziś do miłości,której każdy kształt był

w istocie jednym,jedynym,jedyną możliwą konkretnością.

 

Przeklęty w swej tułaczce powielam anabassis Odyseusza

bez nadziei na cierpliwość Penelopy i niewzruszoność Itaki.

Moją radością są nieoczekiwane przybycia i nowe wyspy

jakby dopiero wyrosłe z ciemnych wód mojej własnej niewiedzy.

 

Tak,byłem pod murami przedwiecznego miasta i przyczyniłem

się do jego zniszczenia,słyszałem jak uchodźcy przysięgali,

że zbudują nowe,wieczne,widziałem jak odchodzili w puszcze

pełne wilczych oczu,patrzących z niedowierzaniem na ludzi.

 

Wolałbym widzieć szczęśliwsze wydarzenia,ale te nie potrzebują

świadków i ukryte w ramionach zasypiają ukojone tajemnicą.

Nie bliżej mi dziś do niczego czego warto być blisko,

ale nie ustaję w mozolnym dążeniu choćby tylko do nadziei.

 

Z Kosmosu

 

Z każdym nowym odkryciem bliżsi końca świata,który jest tuż,

powoli przestajemy wierzyć w kres,co nie przynosi ulgi jakiej

można by się spodziewać po tak wymarzonej przecież nieśmiertelności.

Każdy nowy świat,wkrótce starzeje się,ale nieznane lądy wyrastają

 

z mgły horyzontów jak nowe pokolenia z niebytu nas samych,szukamy

radości w wędrowaniu,łudząc się,że jesteśmy krok dalej,że ta

właśnie ziemia jest lepsza od tej,którą opuściliśmy,choć oczywiście

to jeszcze nie odzyskany utracony raj,ani też nowe Jeruzalem.

 

Prawdę mówiąc,nawet naiwności nie jesteśmy pewni i skazani na

wiarę powtarzamy bez końca nieważne ruchy,drobne czynności,błahe

słowa może jednak mające jakieś znaczenie choćby tylko dla nas,

może mające jakiś większy sens.Zawsze zapala się jakaś gwiazda.

 

Nasza wieczność może być trochę krótsza,nasza nieskończoność

nieco ograniczona,nie zauważymy tego,nasz wymiar ma swoje prawa

nawet wtedy,gdy wykraczamy poza zaklęty krąg prawd nieznanych

dzisiaj,poza wiedzę niedostępną teraźniejszości,poza przyszłość.

 

 

Dalej,dalej...

 

Od ognia do Ameryki,Księżyca podeptanego jak naiwny wiersz,

do galaktyk,których poznanie potrzebuje cierpliwej wieczności

i dalej.Cudotwórcy dla minionych pokoleń i bałwochwalcy dla

nadchodzących wiemy,że nie wiemy znacznie więcej,niż skazany

 

za deprawację młodzieży mędrzec,skuteczny widać w swej nauce,

wciąż sączący cykutę pokory w umysły gorące od niecierpliwej

żądzy poznania kamienia,kobiety,gwiazdy równie przed jak po

nieznanych.Więcej nie wiemy głupi Sokratesie,my uczniowie

 

którzy przerośli mistrza.Czyż mogłeś wiedzieć jak wiele można

nie wiedzieć ? Współczesne Ksantypy znacznie złośliwsze od

twojej rzucają nas o ziemię boleśniej,by przywrócić świadomość

twardej rzeczywistości,konieczności tego niskiego trudu,którym

 

trzeba nakarmić dzieci,opłacić czynsz i zadowolić cesarzy

jak zawsze zachłannych,pozbawionych niekonkretności tęsknot

dzięki,którym powiększają swoje imperia.Otuleni w twój podarty

płaszcz tylko czasem zasypiamy przytuleni do wiatru historii.

 

 

Bez powrotu

 

Gdyby tak wrócić do prostego zakochania się w gwiazdach,blasku

uwodzącym nieprzeniknioną dalą : nomadów i pasterzy,dziewczęta

i poetów klasycznych,romantycznych,sentymentalnych.Do sielanki

tak pozbawionej atomowych wstrząsów jak wiśniowy sad dynastii

 

Ming.Zasłuchać się w porcelanowe skowronki pełnych mleka dzbanków

i zastygnąć wśród rodzajowej sceny na wazie,obrazie,plafonie.

To już inny świat odkąd zbombardowano Drezno w tak przecież dobrej

wierze.Nie łagodzi ostrzy nawet splątany węzeł polimerów,wciąż

 

uległy pod mieczem Aleksandra.Epoka żelazna,mimo swego schyłku

trwa jeszcze stalowa i nierdzewna,a najnowsze technologie cyklopów

przedłużają ją tanim kosztem powszechności dóbr,potrzebami pełnego

zatrudnienia,lenistwem myśli i zasobnością złóż.Powrót nie jest

 

możliwy.Przed nami czas niewidzialnych broni,materialnych duchów

niosących światło,informację,śmierć.Czy będzie to czas niewidzialnych

ptaków i ludzi,może też gwiazd,już teraz tak mało ważnych ? Co

zastąpi tę utraconą niewiedzę i te małe,błyszczące znaki zapytania?

 

 

 

 

 

 

 

25 czerwca 2022   Dodaj komentarz
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz

Stagecoach1956 | Blogi